Shirley Valentine, czyli dlaczego wchodzimy w zakręt i dlaczego tak trudno z niego wyjść

Shirley Valantine, tytułowa bohaterka sztuki Willy’ego Russella, w którą od ponad 30 lat genialnie wciela się Krystyna Janda na deskach Teatru Polonia, jest metaforą wielu bohaterów mediacyjnych przechodzących przez trudne rozstanie.

Mam dość, chcę rozwodu 

Jako wielbicielka teatru i absolutna fanka talentu i osobowości Krystyny Jandy przeżyłam kilka dni temu prawdziwą teatralną ucztę, obejrzałam kultowy legendarny spektakl „Shirley Valentine” grany przez Jandę od ponad 30 lat, najpierw na deskach Teatru Powszechnego, a od 2005 roku w jej własnym unikalnym Teatrze Polonia.

Podczas spektaklu śmiałam się w głos, wzruszałam, uroniłam parę łez i wyszłam przepełniona refleksją, że Shirley Valantine jest uosobieniem wielu historii życiowych, które dobrze znam, bo towarzyszę ich bohaterkom, a czasem nawet bohaterom, męskim odpowiednikom Shirley, podczas mediacji przed rozstaniem.

Mam na myśli pewien szczególny typ rozwodów, czyli taką sytuację, gdy główna bohaterka lub bohater, przysłowiowa Shirley odkrywa z trudem i po wielu latach, że związek, w którym daje z siebie wszystko i spełnia wszystkie potrzeby rodziny, w tym „pana i władcy, swojego męża”, daje radość, szczęście i zadowolenie wszystkim, tylko nie jej.

Radość, bo w domu jest posprzątane i ugotowane. Shirley czeka z gorącym obiadem, aż Pan wróci do domu. Uwija się na scenie, obiera ziemniaki, smaży jaja sadzone i rozmawia ze ścianą, a tak naprawdę ze sobą o swoim życiu.

Co się dzieje, gdy odkładamy marzenia na dalszy plan?

 

Shirley Valentine miała kiedyś marzenia: chciała zostać stewardessą, była wyluzowana, miała gdzieś nauczycieli i system oświaty, chodziła w sukienkach ledwo zakrywających pępek i — jak się okaże po latach — budziła ogromny podziw koleżanek.

Potem poznała swojego męża, zakochała się i było naprawdę wspaniale przez jakiś czas. A potem nawet się nie obejrzała, kiedy okazało się, że wiedzie życie kury domowej i żony. Jest rozgoryczona beznadzieją wegetacji i domową krzątaniną między kuchenką, zlewem, a sklepem w celu dokonania zakupów.

Jest rozczarowana, że jej jedynym obowiązkiem jest codzienne oczekiwanie z gotowym obiadem na powrót męża. Nie pozostało jej nic innego jak tylko wspominać młodość, popijać wino i rozmawiać ze… ścianą w kuchni, która zawsze ma dla niej czas.

Dzieci dorosły i już jej nie potrzebują. Co do zasady nie potrzebują, bo czasem sobie przypomną, jak im źle i wpadną do domu po słodkie kakao z pianką, bo Mama robi najlepsze. Przede wszystkim jednak jest dla nich piątym kołem u wozu, zrzędliwą panią w średnim wieku, która nie wie, co modne (to dzieci nauczyły ją picia białego wina) ani  jak żyć.

Ściana, za którą toczy się prawdziwe życie, jest jej jedyną zawsze wierną słuchaczką. Zadręcza ją swoimi wątpliwościami, ale też marzeniami o bogatym, pełnym przygód i uczuć życiu. Podsumowuje jednocześnie własną przeszłość (“A kim ty jesteś teraz? A pamiętasz Shirley Valentine? Ściana, pamiętasz, jaka była? Jak często się śmiała? Boję się, że za ścianą nie ma już dla mnie miejsca. Jeszcze tam do niedawna trzymali dla mnie miejsce, ale jak się zorientowali, że nie przychodzę, to se dali spokój”).

Takie wątpliwości to wołanie duszy: coś tu jest nie tak

Dla męża Shirley jest tylko maszyną do gotowania i sprzątaczką („zaraz przyjdzie tu Pan i Władca, i ten mi dopiero da popalić! Wiesz, jaki on jest! (…) Staje w drzwiach, a micha ma się tu dymić!”).

W dzisiejszej sytuacji życiowo-finansowo-kredytowej bywa też, że współczesna Shirley pracuje na bezpiecznym etacie, jako urzędniczka, nauczycielka, konsultantka itd. Zarabia mało, a wydaje dużo, bo mąż lubi oszczędzać albo spłaca kredyt na mieszkanie i nie chce dokładać się do innych wydatków, albo po prostu jest skąpy. Shirley dba o potrzeby dzieci i o utrzymanie domu na odpowiednim poziomie i brakuje jej pieniędzy, a on tego nie rozumie.

Dla żony męski odpowiednik Shirley jest „kartą do bankomatu” i zbyt mało starającym się o rodzinę mężem, który ma tylko obowiązki, bez prawa do przyjemności, bliskości, uznania i przytulenia. Najbardziej brakuje mu docenienia.

Na mediacjach mężczyźni mówią, że nie pamiętają, by żona ich kiedykolwiek pochwaliła, za to narzeka każdego dnia.

Potrzeba, czyli brak tego, co ważne

Shirley marzy o podróżach, ale nie ma na nie szans ani środków. Z mężem podróżować nie może, bo on się boi, ma „Rajzefiber”, a jej potrzeby się nie liczą.

Nie ma własnych pieniędzy, gdyż o to nie zadbała, dając się sprowadzić do roli kury domowej. Nie ma zaspokojonych ważnych dla siebie potrzeb, bezpieczeństwa finansowego, uznania, podziwu (mąż nazywa ją „moja żona debilka”, a ona robi w towarzystwie dobrą minę do złej gry, żeby wszyscy się uśmiechali i nikt się nie dowiedział, jak jest). Na zewnątrz ma wyglądać pięknie, jak szczęśliwa rodzina.

Shirley, a wraz z nią tysiące kobiet, nie zna namiętności, w jej związku nie ma gorącego seksu, o jakim marzy, bo on jest zmęczony. Wybiera telewizor i kanapę. Nie ma bliskości, nie ma rozmowy. Jest tylko powinność, czyli ciepły obiad na stole.

Pewnego dnia los uśmiecha się do Shirley, dostaje od koleżanki bilet do Grecji i propozycję wspólnego spędzania urlopu, ale nie ma odwagi spełnić swego marzenia. No bo jak ma lecieć na 2 tygodnie, skoro gdy tylko znika na kilka minut w łazience, mąż się awanturuje, jakby porwali ją terroryści. Nie ma szans, by pojechała na urlop do Grecji. Nie ma nawet odwagi powiedzieć mężowi, że ma w torebce bilet, a co dopiero polecieć.

Trzeba wielkiej odwagi, by realizować pragnienia

Nasza uwięziona w kuchni bohaterka sądzi, że nie ma dość odwagi, by zacząć realizować swoje dawne pragnienia i zacząć żyć swoim życiem. A jednak robi to! Robi ten krok i wsiada do samolotu.

Dla kobiet, które robią ten krok, to jest pierwszy krok do siebie. Do swoich marzeń, do swoich potrzeb, do swoich wartości, do tej dziewczyny, która się uśmiechała i miała marzenia…

Najczęściej tym krokiem są warsztaty rozwojowe, inspirujące spotkania, ciekawe podcasty lub rolki na Instagramie.

Coś, co przypomina im dawną siebie. Coś, co każe zadać sobie pytanie kim jestem, co czuję, jak się czuję, o czym marzę? Czy czuję się dobrze w miejscu, w którym jestem?

Czasem tym krokiem jest psychoterapia, bywa, że hipnoza. Coś, co pozwala przestać słuchać innych, którzy chętnie wtrącają się w nasze życie, a zacząć słuchać siebie. Coś, co pozwala wyrwać się z retoryki wyśmianego „kryzysu wieku średniego”, który według mnie wcale nie jest kryzysem i nie powinien być tak nazywany. Bywa po prostu obudzeniem i zapytaniem samego siebie:

  • Czy ja się dobrze czuję w swojej pracy?
  • Dlaczego mam wrażenie, że duszę się w tym związku?
  • Dlaczego nie odpowiada mi narzucony przez partnera, partnerkę, a czasem ich rodziców, sposób spędzania wolnego czasu?
  • Dlaczego nie czuję się przy nim kobieco?
  • Dlaczego nie czuję się przy niej dość męski?
  • Dlaczego zaczynam chorować?
  • Dlaczego tak źle sypiam?

Zagłuszane przez lata emocje odzywają się mocno

Nie ignorujmy ich. Nie bagatelizujmy, bo te emocje w nas są, a jeśli je zagłuszamy, powodują epizody depresyjne i czy nam się to podoba, czy nie, musimy się nimi zająć. Pojawia się niepokój, lęk, brak poczucia satysfakcji ze swojego życia. Brak szczęścia.

Jak reagują partnerzy?

Różnie. Pewien zdruzgotany rozwodem, za to mocno przemocowy w sposobie bycia i sposobie komunikacji mężczyzna zapytał kiedyś podczas mediacji rozwodowej, którą prowadziłam, czy jest jakaś odtrutka na hipnozę, której poddała się jego żona, gdyż pod jej wpływem żona zrozumiała, że nie chce z nim dłużej być i jest gotowa zapłacić każdą cenę za wolność.

Czy jest jakiś sposób, by żona była taka jak dawnej, czekała na niego z ciepłym obiadem, nic od niego nie chciała i zachowywała się tak, jak powinna się zachowywać kobieta?

Odpowiedziałam, że nie ma odtrutki, znacznie łatwiej będzie, gdy zaakceptuje decyzję żony i posłucha tego, co ona mówi i o co prosi podczas mediacji.

A ona mówi tylko o tym, jak bardzo zależy jej na tym, by dzieci nie ucierpiały wskutek rozwodu, by zachowali dobre relacje rodzicielskie, by umieli rozwiązać wszystkie trudne sprawy i rozpoczęli życie w pojedynkę, bez wrogości. Nawet przy znacznie gorszym statusie materialnym, ale w pojedynkę.

Nie jest jednak łatwo mężczyźnie zaakceptować ten stan, bo w małżeństwie było mu dobrze. Wszystkie problemy miał rozwiązane, nic nie musiał robić, miał tzw. święty spokój, a to wartość dla większości mężczyzn bezcenna. Dlaczego miałby akceptować jej decyzje i jeszcze dzielić się majątkiem, i sam gotować?

Co ludzie powiedzą, małżeństwo jest przecież świętością

Czasem, podczas mediacji, pada cytat „żony bądźcie posłuszne mężom”, gdyż tak według nich nakazuje Biblia. Jest  powołanie się na świętość i nierozerwalność związku małżeńskiego, na to co ludzie powiedzą , albo na rzekomą krzywdę dzieci.

Dużo jest w tym wszystkim wpędzania w poczucie winy, grożenia zniszczeniem materialnym lub na innym polu. Jest dużo psucia wizerunku drugiej strony w oczach znajomych, angażowanie rodziny i przyjaciół, żeby przemówili jej/jemu do rozsądku, żeby uświadomili sobie, że to kryzys wieku średniego, czyli przejściowy stan, który trzeba przeczekać i pogodzić się z tym, że nie dostaniemy od życia tego, czego pragniemy. Tak, jak większość społeczeństwa.

Nie pozwolę Ci odejść

Rozwody z przysłowiową Shirley w tle to sytuacje, w których ktoś ma dość układu, w którym tkwił 14, 15 lub 20 lat i chce wolności. Ten ktoś mówi: „Mamy inne cele, aspiracje życiowe, potrzeby seksualne – moje są niezaspokojone, mamy inne potrzeby bliskości, inne potrzeby dotyczące stylu życia”. Bywa, że pada zdanie „proszę, oddaj mi wolność”, a w odpowiedzi słychać – wypowiadane przez zaciśnięte zęby – „Przecież Cię kocham, nie pozwolę ci odejść”.

Jak wygląda mediacja rozwodowa

Na początku jest dużo nadziei, że On/Ona zostanie. Widziałam podczas mediacji kobietę, która rzucała się mężowi do stóp i błagała, by został, bo przecież ślubował, a on był na takim etapie, że nie mógł na nią patrzeć.

Rozmawiałam z nastoletnimi dziećmi podczas innej mediacji, które mówiły: „Niech się mama ogarnie i da tacie rozwód, oni nigdy nie powinni być razem, w ogóle do siebie nie pasują. Odkąd tata się wyprowadził z domu, żyje nam się dużo lepiej, mamy kontakt i z mamą, i z tatą. Dlaczego ona nie chce rozwodu, choć to tylko formalność w ich sytuacji”?

Interesuje Cię temat mediacji rozwodowej? Posłuchaj odcinka podcastu Wyspa Inspiracji: Mediacje przed rozstaniem

Dlatego, że rodzina to funkcja

Rodzina daje wygodę, dobrze wygląda na fotografii na ścianach, gdzie wszyscy są uśmiechnięci, ale rodzice od roku nie rozmawiają, a od kilku lat nie ma między nimi żadnej bliskości. Dojrzewająca córka zamalowała swoją buzię czarnym markerem na portrecie rodzinnym; to był jej krzyk: „Ja wysiadam, ja tak nie chcę dłużej”. Wtedy rodzice zrozumieli, że trzeba coś zrobić ze swoim życiem.

Takie związki, gdzie ktoś kogoś zmusza do bycia razem są przemocowe, choć nikt na nikogo nie krzyczy, zamiast tego są permanentne ciche dni.

Zrozumienie tego i zrobienie kroku do siebie, jest bardzo trudne i często nieakceptowane społecznie 

Shirley Valentine ulega wreszcie namowom przyjaciółki i pakuje walizki („ja cały miesiąc się szykowałam, prałam, sprzątałam, zmywałam, gotowałam, zamrażałam w zamrażarce, mama przyjdzie tu co wieczór, odgrzeje mu; jak dobrze pójdzie, on w ogóle nie zauważy, że mnie nie ma”)!

Leci do Grecji i pierwszy raz w życiu robi wszystko to, na co nigdy nie miała odwagi. „Będę się kąpała. Opalała. Jadła oliwki! Nienawidzę oliwek! Ale się ZATNĘ i będę je jadła! I będę sobie mówiła: Shirley jest nieźle! Mam paszport! Mam bilet! Mam pieniądze! Jane przyjedzie wpół do czwartej! Taksóweczką!”.

Shirley decyduje się na odrobinę szaleństwa. Zamienia kuchenną ścianę na nadmorską skałę „To jest grecka skała. Mówię do niej cały czas. Ni cholery! Nic nie rozumie!…” i wyrusza w podróż życia, z której nigdy nie wraca. 

Na lotnisku podejmuje decyzje, że zaczyna nowe życie. Wszyscy pasażerowi z jej turnusu niemal siłą chcą ją wepchnąć do samolotu, ale ona zostaje, doświadcza tego wszystkiego, o czym marzyła. Ma pracę w tawernie, jest szczęśliwa.

Jak jest w prawdziwej mediacji? Jak jest w historiach życiowych prawdziwych Shirley?

W prawdziwej mediacji i życiu bywa dużo trudniej, te rozstania nie są łatwe, bo gdy pada zdanie: „nie dam Ci rozwodu”, tak jak można byłoby nie dać. Co za absurd!? Często uruchamiane są wszystkie działa i zaczyna się walka, co jest o tyle niesprawiedliwe, że wcześniej ten związek był pełen przemocy.

Po czym poznasz, że jesteś w takim związku? Pobierz bezpłatny test i sprawdź, czy jesteś w „Relacji na Zakręcie?”

Jeśli poruszył Cię ten temat, wiesz, że dotyczy Ciebie lub kogoś z twoich przyjaciół i czujesz, że potrzebujesz porozmawiać ze mną, skorzystaj z mojej bezpłatnej konsultacji. Pokażę Ci, gdzie i jak możesz otrzymać pomoc.

Ewa Kosowska-Korniak

Więcej na ten temat dowiesz się z podcastu „Wyspa Inspiracji”

Dr Ewa Kosowska-Korniak